NICO
Cały
obóz wyglądał jak po przejściu tornada. A może i nawet
gorzej. Tylko raz widziałem tornado, ale na wielkiej polanie, więc
to co innego.
Wszystko w promieniu stu metrów zostało dosłownie zmiecione
z powierzchni ziemi. Domek Zeusa i Hery, obok Wielkiego Domu (który
jakimś cudem przetrwał bez najmniejszej szkody) rozpadł się
dosłownie na kawałeczki. Wszędzie leżały różne meble.
Drzwi, książki, a raczej ich pozostałości, łóżka, szafki
i tak dalej. Domek Posejdona, też został nieco uszkodzony, ale nie
aż tak.
Tylko jedna ściana odpadła.
Jakaś figurka bogini, którą kiedyś zrobił Jason,
rozsypała się w proch. Nawet arena nie wyglądała najlepiej. Te
dziwne urządzenia wyświetlające potwory, leżały porozwalane.
Można było dostrzec także różnej wielkości belki i nawet
kawałek rusztowania. Na szczęście większość areny była
zbudowana z metalu i niebiańskiego spiżu. Jednym słowem
rozpierdol.
Dalszej części obozu nie widziałem dokładnie, bo w powietrzu
unosił się jeszcze ciemny, gryzący w oczy dym.
Pośrodku tego wszystkiego zebrała się już całkiem spora
grupka obozowiczów. Od razu poznałem, że większość z nich
to dzieci Aresa i Hermesa. Stali w okręgu, przyglądając się
czemuś, a raczej komuś. Przepchnąłem się między nimi i
zobaczyłem, że w środku, obok wielkiej na dwa metry dziury, kłócą
się jakaś dziewczyna i chłopak.
- No kurwa twoja mać Chris! Pojebało cie totalnie? Nie po to
wykradłam bombę Oliverowi, żebyś
mógł sobie obóz wysadzić- krzyczała czarnowłosa
wymachując tamtemu sztyletem przy twarzy.
Chłopak wyglądał na jednocześnie
przerażonego i zdziwionego.
- No to kurwa mogłaś mnie ostrzec, że to nie jest zabezpieczone.
- No kurwa, przecież nie mogła wybuchnąć sama co nie? Ktoś
musiał odpalić- oburzyła się dziewczyna i szykowała się do
ciosu, ale powstrzymał ją inny chłopak. Złapał ją za ręce i
odwrócił w swoją stronę. Dopiero teraz mogłem bliżej
przyjrzeć się dziewczynie. Miała kruczoczarne włosy i zielone
oczy. W brwi i wardze nosiła kolczyki, a na karku miała tatuaż.
Nie widziałem go za bardzo, bo przesłaniały go włosy. Miała na
oko jakieś dwadzieścia lat.
Chłopak był znacznie wyższy, ale na pewno młodszy od niej. Włosy
też miał ciemne, ale bardziej brązowe niż czarne. Oczy
jasnozielone i duże. W sumie to całkiem przystojny.
Był bardzo wkurwiony.
- Coście kurwa, narobili? Widziałaś mój domek? Brakuje
jednej ściany- warknął odpychając dziewczynę. Ona jednak nie
zareagowała tylko podniosła sztylet, który wypadł jej z
dłoni.
Wtedy do akcji wkroczyła Gabrielle. Obozowicze zrobili dla niej
miejsce. Stanęła dokładnie naprzeciwko zielonookiej. Córka
Zeusa wyglądała naprawdę groźnie. Przypominała mi Thalię.
- Emily, czy możesz mi do cholery wyjaśnić dlaczego obóz
wygląda jak po wybuchu bomby atomowej?- wykrzyczała. Jednak
czarnowłosa nic sobie z tego nie zrobiła. Na jej twarzy pojawiło
się coś co trochę nawet przypominało uśmiech.
- Siostrzyczko moja kochana. Otóż to była bomba, tyle, że
nie atomowa. A dokładniej to pożyczyliśmy ją sobie od Olivera,
ale ten dureń Chris zamiast w lesie, czy na Rzymskiej Polanie
wysadził ją tutaj. Do mnie pretensji nie miej- powiedziała
spokojnie ciągle niby się uśmiechając. Ona jest siostrą Gabi? No
nigdy bym nie zgadł. Raczej mi wygląda na dziecko Aresa, a nie
Zeusa.
Ten cały Chris spuścił głowę. Miał blond włosy i lekko
szpiczaste uszy. Na stówę dzieciak Hermesa.
- Skończ! Później porozmawiamy. Teraz są ważniejsze
sprawy. Po pierwsze za trzy godziny będzie narada, więc przekażcie,
że wszyscy grupowi mają się obowiązkowo stawić w Wielkim Domu.
Ty też Emily. No i ci, którzy do nas wczoraj dołączyli-
wszyscy pokiwali głowami, a niektórzy popatrzyli się na mnie
dziwnie.- Po drugie za karę Chris i Emily nie będziecie mogli
uczestniczyć w żadnych misjach przez rok. No i zapraszam do Domu
Pretora. Musimy sobie wszystko wyjaśnić. A po trzecie trzeba tu
posprzątać. Wszyscy, a nie tylko dzieciaki Hefajstosa i Hekate.
Raphael, ty rozdzielisz prace- zwróciła się do (chyba) syna
Posejdona.
Gdy skończyła, odeszła w stronę Domu Pretora, czy tam Wielkiego
Domu, a za nią podążyli Chris i Emily, która zdążyła
jeszcze rzucić wszystkim nienawistne spojrzenie.
- No dobra, mój domek odbudują dzieciaki Hekate, areną
zajmą się dzieci Hefajstosa i Hermesa, Demeterniątka mają za
zadanie odbudować całą ziemię, a dzieciaki od Afrodyty całą
resztą. Pozostali róbcie kurwa co chcecie- powiedział
Raphael i podszedł do mnie. Inni bez zastanowienia zaczęli
wypełniać jego polecenia.
- A ty to kto?- warknął przyglądając mi się. Był mniej więcej
tego samego wzrostu co ja. Przez koszulkę widać było zarys mięśni.
Na serio przystojny.
- Gówno ci do tego- odparłem. W sumie nawet nie wiem
dlaczego tak. Może to przez jego postawę?
- Posłuchaj, nie wiem kim jesteś, ale wyglądasz podejrzanie, więc
nie oczekuj, że będę miły. Szczerze nie ufam nikomu, a tobie w
szczególności. Narka- dodał po czym odszedł w stronę areny
krzycząc coś do jakiegoś dziecka Hefajstosa. Niezły ma
charakterek.
VERONICA
No kurwa mać. Dziwniejszych ludzi to nie mogłam spotkać?
Wszyscy mnie na tym obozie wkurwiają. A ta Gabrielle wszystkich
przebija. No bo do cholery ile razy można powtarzać, że się kogoś
nie zna? Pół godziny musiałam jej tłumaczyć, że spotkałam
tego całego Nico w lesie jakieś pół godziny przed ich
interwencją, ale ona nie chce uwierzyć. Może on jej kurwa
wytłumaczy.
No ale na tym się skończyć nie mogło. Kiedy wyszłam z Domu
Pretora, a raczej teraz pretorki, doczepiła się do mnie jakaś
córka Aresa. Pieprzyła coś po francusku, więc za bardzo nie
zrozumiałam. Myślałam, że mnie zaraz pobije. Na szczęście
uratował mnie wybuch. Co jak co, ale nie spodziewałam się, że
robią tutaj bomby. Może jednak mogłabym się przyzwyczaić? Chyba
warto zaryzykować. Poza tym nie uśmiecha mi się błądzenie przez
resztę życia po całym świecie, ukrywając się przed potworami.
Nie chciało mi się brać udziału w tym całym wielkim sprzątaniu,
więc poszłam czegoś się napić. Skierowałam się do stołówki.
Przynajmniej miałam nadzieję, że tam idę. Przecież nie znam
całego planu obozu.
Niedaleko wejścia do jadalni, zatrzymała mnie jakaś dziewczyna.
- O co chodzi?- zapytałam przyglądając się nieznajomej. Była
niezbyt wysoka, ale za to bardzo szczupła. Miała krwistoczerwone
włosy i orzechowe oczy. Pomimo tego, że na twarzy nie było śladu
makijażu, była bardzo ładna.
- Nie możesz tam wejść. Drzwi otwierają się tylko na śniadanie,
obiad i kolację.
- Głupie to- skomentowałam.
- Co poradzić? To jeszcze zarządzenie Chejrona. Niby, że mamy się
nie obżerać- przewróciła oczami.
- A jeśli ktoś chce pić?- zapytałam.
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie i wskazała na budynek za
sobą. W sumie to nie wiem, czy można to nazwać budynkiem. Jakieś
dwieście metrów od nas stał mały sklepik. Cały był biały
włącznie z dachem.
- Jeśli ktoś chce pić, musi sobie kupić. Nie mamy tego dużo,
ale jakoś idzie. Nawet nie wiesz ile można zarobić. Szczególnie
jeśli są jakieś zawody, albo do prowadzenia treningów są
wyznaczeni Raphael, Scott albo Marshal.
- Kto to wymyślił?
- Tak dokładnie to nie wiem, ale na pewno jakieś dziecko Hermesa.
Tylko oni sprzedają, ale dzisiaj zgodziłam się zastąpić
koleżankę. No i dobrze, bo po tej akcji z bombą, będzie dużo
sprzątania, a jak wiadomo, później okropnie chce się pić-
wyjaśniła heroska.- A tak w ogóle to jestem Madeline, ale
wszyscy mówią mi Mad, a Ty?
- Veronica, ale wolę kiedy mówi się do mnie Nika-
odpowiedziałam. Później skierowałyśmy się do sklepiku.
Dziewczyna przeszła za ladę.
- Więc co podać?- zapytała lekko się uśmiechając.
- Coś darmowego?- zasugerowałam robiąc maślane oczka.- No wiesz,
ja tu od niedawna, więc kasy za bardzo nie mam.
Mad zastanowiła się chwilkę, ale po jej minie wiedziałam, że
się zgodzi.
-No dobra. Tak na powitanie. Więc co wybierasz?
- Sok pomarańczowy- teraz to ja się uśmiechnęłam. Nie często
to robię, ale przy tej półbogini inaczej się nie da.
Posiedziałam z nią jeszcze chwilę. Z jednej strony, bo dobrze mi
się z nią rozmawiało, a z drugiej, bo daszek dawał trochę
schronienia przed słońcem. Nie lubię się opalać.
Jakąś godzinę później poszłam zerknąć jak idą prace.
Nie żeby mnie to coś interesowało, ale zawsze miło popatrzeć na
wysiłki innych matołów, którzy dali się zaciągnąć
do ciężkiej roboty.
Kiedy byłam przy arenie i podziwiałam jak belka przygniotła jakąś
lalę, nagle zrobiło się ciemno jak w nocy. Z Wielkiego Domu
wybiegła przerażona Gabrielle. Zaczęła krzyczeć, że wszyscy
mają wracać do domków i się ukryć. Nie wiem dlaczego, ale
jakoś wszyscy jej posłuchali. Ej no, czy wszyscy się jej tu boją?
Ja nie miałam zamiaru przegapić czegoś tak super się
zapowiadającego. Niedaleko mnie stały jakieś skrzynie, a że
nikogo obok mnie nie było, postanowiłam wykorzystać sytuację i
schować się za nimi. Już prawie wszyscy stąd uciekli. Nagle ktoś
zaszedł mnie od tyłu. Podskoczyłam wystraszona. Wyciągnęłam
miecz, ale nie musiałam go używać, bo tym kimś okazał się Nico.
- Nie strasz koleś- warknęłam.
- Sorki. Nie miałem takiego zamiaru- odparł. Wskazał na
Gabrielle, która Wyganiał resztę obozowiczów do ich
domów.- Też jesteś ciekawa co się dzieje?- zapytał z
uśmiechem. Może i udawanym, ale liczy się intencja.
- No może. Jak widać nie sama- powiedziałam.
- Mogę tu z tobą poobserwować?
- Hmmm dobra, ale masz siedzieć cicho, bo zabiję- zagroziłam i
skinęłam na na sztylet przy moich spodniach.
Nico pokiwał głową i wyjrzał za skrzynie. Zrobiłam to samo.
Oprócz Gabi nie widziałam nikogo innego. Stała z
kryształowym mieczem w jednej ręce i srebrnym pistoletem w drugiej.
Obejrzała się dookoła, więc schyliłam się, żeby mnie nie
zauważyła. Coś czułam, że jeśliby mnie nakryła, miałabym
przerąbane.
Po chwili znowu podniosłam głowę. Czarne chmury zasłoniły całe
niebo. Przez chwilę było cicho jak w trumnie, ale po kilku
sekundach oczekiwania zaczął wiać wiatr. Na początku lekki
wietrzyk jak na wiosnę, ale po chwili przerodził się w prawdziwą
wichurę. Włosy zakrywały mi twarz, więc musiałam je spoiąć. Na
szczęście zawsze noszę na ręce, oprócz sznurka
odstraszającego duchy, pobłogosławionego w jakiejś świątyni
lamy, który dostałam od mojego wujka, czarną gumkę do
włosów.
Taka pogoda trwała przez kilka minut dopóki jakieś dziesięć
metrów od Gabi pojawiła się dziwna postać. Przez chwilę
widziałam tylko zarys sylwetki, jednak po chwili pojawiły się
szczegóły. Była to wysoka, szczupła kobieta. Unosiła się
kilka centymetrów nad ziemią. Miała na sobie ciemnofioletową
długą suknię, przepasaną w talii szerokim czarnym pasem.
Odsłonięte ramiona i twarz były bardzo blade. Czarne lekko
falowane włosy, sięgały niemal ziemi. Twarzy nie widziałam
dokładnie, bo znajdowałam się w sporej odległości od niej, ale
zauważyłam, że jej oczy są bardzo duże i na dziewięćdziesiąt
procent czarne, albo fioletowe, a usta także w ciemnym kolorze. w
ręku trzymała czarny długi sztylet.
Na jej widok ciarki przebiegły mi po plecach. Zimny wiatr jakby
skierował się do niej. Kobieta znalazła się teraz tak jakby w
centrum tornada. No może to za dużo powiedziane, ale jednak.
W pewnej chwili dookoła dziwnej dziewczyny, zmaterializowały się
stwory. Było ich około dwudziestu. Były małe i dosyć grube.
Niestety przez ciemny dym, który unosił się przy nich, nie
widziałam dokładnie. Mogłam wybrać sobie miejsce trochę bliżej.
Jeden z nich odwrócił się w moją stronę. Nie mogłam się
poruszyć.
Jego twarz była potwornie zdeformowana. Połowę twarzy zajmowała
paszcza. Ostre zęby wbijały się w wargi. Zamiast nosa, tuż nad
paszczą dostrzegłam dwie czarne dziury, a jeszcze wyżej znajdowało
się jedno przekrwione oko.
Myślałam, że mnie dostrzegł, ale na szczęście w porę odciągnął
mnie Nico.
- Uważaj- syknął. Jeśli to możliwe pobladł jeszcze bardziej.
Teraz jego skóra była prawie biała. Gdybym go nie znała,
pomyślałabym, że nawiedził mnie duch.
- Wiesz kto to jest?- zapytałam. Zakładałam, ze będzie wiedział,
ale jednak się pomyliłam. Chłopak pokręcił przecząco głową i
wrócił do podglądania.
Gabi schowała pistolet, ale nie opuściła miecza. Kobieta wyraźnie
ją przerażała, ale heroska starała się być dzielna. Wyglądało,
jakby znała tą kobietę. Zapytała się jej czemu ją nawiedza.
Zjawa (bo tak postanowiłam ją nazywać) zaśmiała się i
odpowiedziała jej w dziwnym języku. Niestety go nie znałam i
sądząc po minie Di Angelo, on również. Co chwilę obie coś
wykrzykiwały. Trwało to jakieś pół godziny. Przynajmniej
tak mi się wydawało. Na koniec dziwna zjawa zaśmiała się
szyderczo i zniknęła. jej potwory także. Chmury znikły z nieba.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, słońca już nie było. Zamiast niego,
świeciły dziesiątki gwiazd. To ile w końcu one rozmawiały? Trzy
godziny? Cztery? A może pięć? Niestety nie byłam wyposażona w
zegarek.
Gabrielle rozejrzała się wokoło i wróciła do swojego
domku. Nikt nie wyszedł sprawdzić co się stało.
- Rozumiałeś coś?- zwróciłam się do mojego towarzysza.
- Nic, a nic- powiedział podnosząc się i otrzepując spodnie.-
Ale wiesz co? Może lepiej już wracajmy do domów.
- Masz rację, ale jutro musimy pogadać z Gabrielle.
- To się rozumie. Przeniosę nas cieniem okej?- zapytał wyciągając
do mnie ręce. Może i tak będzie lepiej. Przynajmniej nikt nas nie
zauważy. No chyba że jakieś moje rodzeństwo. Ale to się załatwi,
żeby nie wygadali.
Złapałam do za dłonie.
- Zaczekaj. a kolacji nie będzie?- zapytałam zdając sobie sprawę
z tego, że nagle zrobiłam się bardzo głodna.
- Widocznie musimy poczekać na jedzenie do jutra.
Mimo głodu pokiwałam głową i już po chwili stałam przed
drzwiami mojego nowego domku.